Wraz z rozwojem technologii, od kilku lat pojawiają się usługi, które rewolucjonizują coraz to kolejne obszary naszego życia. Na początku, dzięki mediom czy dostępnym recenzjom i opiniom mogliśmy obserwować knowe rozwiązania firm technologicznych, które były dostępne wyłącznie dla Amerykanów. Z czasem jednak dostawcy rozszerzają działalność na kolejne rynki i w końcu ich usługi pojawiają się także w naszym kraju. Zazwyczaj nasze lokalne odpowiedniki tych usług są uboższe niż te globalne (mniejszy katalog, niepełna lokalizacja), jednak bierzmy co dają i cieszmy się, że bez specjalnych przeszkód, wygodnie możemy korzystać z tych dobrodziejstw także i my.
Dorastałem w czasach „Internetu łupanego”, gdzie o takich rozwiązaniach jak streaming wideo nikt nie słyszał, a jedyne ruchome elementy na stronach www były reprezentowane przez kręcące się wokół własnej osi kolorowe gitarki czy tańczące banany w formacie GIF (swoją drogą: gif czy dżif…). Nie wyobrażałem sobie sytuacji, że za kilkanaście lat w domowym zaciszu, na ekranie wielkiego telewizora, będzie można streamować (wtedy nie było nawet takiego słowa!) filmy i seriale w wysokiej rozdzielczości – za niewielką miesięczną opłatą. W czasach kiedy „wejście do Internetu” blokowało wszystkim domownikom linię telefoniczną i wydawało niewyobrażalne dźwięki [modem] – był to scenariusz jakby żywcem wyjęty z ówczesnych filmów sci-fi.
Wtedy oglądało się to, co leciało akurat w TV lub do zatarcia taśmy oglądało się domową kolekcję VHSów. Prawdziwą rewolucją okazały się na polskim rynku nowe seriale, które stały się popularne około 15 lat temu. Należy wiedzieć, że wtedy zagraniczne seriale kojarzyły się nam z oglądanymi w dzieciństwie w TV produkcjami takimi jak Policjanci z Miami, Drużyna A, MacGyver czy Z archiwum X. Te świeże zagraniczne produkcje były doskonale zrobione, a było ich tyle, że każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Wszyscy, którzy połknęli serialowego bakcyla, starali się obejrzeć co tydzień nowy odcinek ulubionego serialu lub zarwać cały weekend na nadrobienie najnowszego kompletnego sezonu urządzając maraton oglądania (tzw. „binge watching”). Mam wrażenie, że zamiłowanie do seriali w pewnym momencie znacznie przerosło wśród młodzieży zainteresowanie filmami kinowymi. I to wszystko pomimo ewidentnej straty na jakości (ekran monitora kontra sala kinowa). Pozytywnym aspektem całej tej rewolucji jest niezaprzeczalnie fakt, że chcąc nie chcąc, przy okazji zainteresowania tym rodzajem rozrywki podniósł się ogólny poziom znajomości języka angielskiego wśród widzów (oglądanie oryginalnej wersji językowej z napisami w języku polskim jest bardzo dobrą metodą wspomagającą naukę języka obcego).
Od kilku lat jesteśmy jednak rozpieszczani – czołowi dostawcy cyfrowych materiałów wideo tacy jak YouTube, Netflix, Amazon Prime, HBO czy ShowMax mają w swojej ofercie bardzo obszerne katalogi. Pewne jest to, że życia nam nie starczy na zapoznanie się ze wszystkimi – zważywszy na ciągle pojawiające się nowości. Każdy znajdzie coś dla siebie: filmy i seriale akcji, kryminalne, dramaty, historyczne, fantasy czy sci-fi, kino europejskie… do wyboru – do koloru. Większość dostępna dla nas co najmniej z napisami – a niemała część także z lektorem do wyboru. Katalogi się ciągle zmieniają – dochodzą nowe pozycje, inne są usuwane. Posiadając subskrypcję nawet jednej usługi – i dodając do tego czas jaki mamy do dyspozycji na tego rodzaju rozrywkę, odpowiednio dobierając dostawcę – powinniśmy być raczej zadowoleni z oferty. Od jakiegoś czasu zaobserwować można, że ludzie przestają poświęcać czas na oglądanie tradycyjnej telewizji w celach rozrywkowych (zostawiając sobie np. aktywne pakiety sportowe i informacyjne) – na rzecz subskrypcji jednej lub kilku wybranych usług VoD/Streamingowych.
Znane mi metody oglądania streamingu wideo:
- Oglądanie zaplanowane – śledzimy jakiś serial od kilku sezonów i pojawienie się nowego odcinka czy kompletnego sezonu (to w przypadku, gdy byliśmy wyjątkowo wytrwali i wykazywaliśmy przez kilka poprzednich miesięcy silną wolę nie oglądając pojedynczych odcinków lub jest to serial udostępniany w trybie „kompletny sezon jednocześnie”) traktujemy jak swoiste święto. Zamykamy się na świat, przygotowujemy herbatę, coś do chrupania, wyciszamy telefon i zanurzamy się w nasz ulubiony świat, który dzielimy z bohaterami widowiska.
- Oglądanie na chybił trafił – nie mamy planów ale mamy do zabicia 1-2 godziny. I chcemy czas ten spędzić leniuchując na kanapie przed telewizorem. Odpalamy wybraną platformę wideo i skacząc po kafelkach tytułów czy kategorii, wybieramy jakąś pozycję (czy to zwracając uwagę na ocenę społeczności, procent dopasowania pozycji do naszych preferencji, obsadę, tematykę czy okładkę). Jeśli tytułu jeszcze nie widzieliśmy – dajemy mu szansę (kto wie, może wsiąkniemy na dłużej, bo dopadnie nas „syndrom jeszcze jednego odcinka”?).
- Oglądanie stadne – zapraszamy na seans znajomych: ustalamy wspólnie tytuł, termin i organizujemy pokaz. Takie oglądanie w sympatycznej atmosferze przerywane rozmowami. Tutaj jest taka zasada, że im szersza grupa, tym bardziej powinniśmy skłaniać się w stronę tytułu, który zna (lub widziała, ale słabo pamięta) większość grupy – ze względu na to, że lecący w tle film może nieraz być tylko tłem dla miło spędzonego czasu.
- Oglądanie przy okazji – tak naprawdę mamy inne plany (i obowiązki), takie jak: sprzątanie, gotowanie, prasowanie, mycie okien/naczyń, a nawet… pracowanie. Myślimy sobie – czemu nie zrobić 2 rzeczy na raz? Wybieramy więc coś, co nie musi skupić naszej uwagi na 100% (np. serial/film, który widzieliśmy już przed laty i chcemy sobie lekko odświeżyć) albo tytuł który możemy potraktować jak słuchowisko, ale już niekoniecznie musimy obejrzeć). Zabieramy się za wykonywanie tych czynności, pamiętając tylko o odpowiednim ustawieniu głośności, aby móc słyszeć z najodleglejszych zakątków mieszkania.
A jak Wy konsumujecie treści wideo?