Przeprowadzka – jednych ekscytuje, drugich przeraża. Niedawno sama musiałam przenieść się z jednego końca miasta na drugi i przyznam, że na początku bliżej mi było do stwierdzenia, że przeprowadzka to nic strasznego. Cieszyłam się na myśl o nowym mieszkaniu i zmianie otoczenia. Myślałam sobie – szybko pójdzie, dam radę w jeden dzień, przecież wcale nie mam tak dużo rzeczy. I tutaj zaczął się problem…
Okazało się, że mam ich zdecydowanie więcej niż myślałam. Zostałam przytłoczona ilością i wpadłam w beznadzieję, zadając sobie pytanie, kiedy ja zagraciłam tak to mieszkanie? Na co mi tyle ubrań, plastikowych pojemników, reklamówek i innych „przydasiów”? Optymizm szybko wyparował, w zamian pojawiła się złość na samą siebie i postanowienie, że od teraz mniej będzie dla mnie znaczyło więcej. Tak zaczęłam swoją nieśmiałą, choć wciąż niedoskonałą znajomość z minimalizmem.
Minimalizm – a na co mi to potrzebne?
Wychodzę z założenia, że jeśli ktoś nie czuję potrzeby zmiany, to nie ma takiej siły, która by go do tego przekonała. Gdyby nie moja nieszczęsna przeprowadzka, pewnie do tej pory żyłabym w słodkiej nieświadomości i przeświadczeniu o tym, że przecież wcale nie mam tak dużo i na pewno przyda mi się ta super foremka do pieczenia ciasta w kształcie serca, którą użyję góra dwa razy w roku. Potrzeba zmniejszenia liczby posiadanych rzeczy może przyjść znienacka, zaskoczyć nas i zadomowić się na dobre. Dla każdego powód, dla którego to robi będzie inny. Może to być chęć powiedzenia „nie” konsumpcjonizmowi, zmiany stylu życia, odzyskania spokoju ducha, a z bardziej prozaicznych rzeczy, po prostu potrzeba odgracenia mieszkania czy zaoszczędzenia pieniędzy.
Pierwsze kroki
Na początku potrzebowałam inspiracji, dlatego sięgnęłam do pojemnych zasobów internetu i, gdybym nie powiedziała sobie dość, pewnie czytałabym o minimalizmie do dzisiaj. To dosyć popularny i szeroki temat, dlatego pełno o nim poradników, artykułów, blogów czy filmików. Nie mówiąc już o specjalnych zeszytach, w których można zapisywać swoje postępy na drodze ku minimalizmowi. I wielu, wielu innych. Jednak trzymanie się jakiejś wcześniej przez kogoś ustalonej ścieżki i zasad nie sprawdziłoby się w moim przypadku. Prędzej czy później byłabym tym zirytowana i wróciłabym do punktu wyjścia. Dlatego bogatsza o wiedzę postanowiłam podejść do sprawy stopniowo, trochę na własnych zasadach. I tak oto moim mottem zaczęło być: „Na co ci to?”. Pytanie zadawane po stokroć, do znudzenia, naprawdę przynosiło efekty. Bo jak człowiek sobie usiadł sam ze sobą, nie oglądając się na spoty reklamowe, promocje 2+1, 4+2, kampanie nowych kolekcji ubrań, które musisz mieć w tym sezonie, bo inaczej to się na mieście nie pokazuj, to okazywało się, że z reguły odpowiedź brzmiała: „Na nic”. Tym sposobem zaczęłam ograniczać swoje zakupowe szaleństwo.
Zdałam sobie również sprawę, że nadmiar, którym się otaczam spowodowany jest tym, że owszem z jednej strony kupuję zbyt dużo nowych rzeczy, ale z drugiej strony niechętnie pozbywam się tych starych. Co nie jest tak naprawdę złą cechą, bo przecież, coś, co jest stare, nie znaczy od razu mniej wartościowe. Jednak we wszystkim trzeba zachować umiar, bo trzymanie ubrań z serii „po domu” i „kiedyś to jeszcze założę” w ilościach hurtowych mija się z celem. Dlatego zrobiłam rachunek sumienia i z „na co ci to?” na ustach pozbyłam się wielkiego worka ubrań, który zrobił rundkę po córkach koleżanek mamy. One się cieszyły, a ja dałam pooddychać szafie, która już ledwo zipała. Od ubrań, torebek, butów i dodatków, przeszłam przez plastikowe pojemniki, foliówki i tzw. durnostojki. W kolejce rzeczy do przejrzenia wciąż czekają dokumenty, które pamiętają jeszcze czasy liceum. Ale powoli, bez pośpiechu!
Minimalizm to proces
Brak pośpiechu jest tutaj kluczowy, bo minimalizm to niekoniecznie stawianie sobie celów i zadań do odhaczenia. To droga, pewien proces, który trwa.. W tym wszystkim nie chodzi o to, żeby z dnia na dzień wyrzucić połowę rzeczy z mieszkania i udawać tybetańskiego mnicha, ale mieć tyle, ile mnie nie przytłacza, tyle ile czuję, że chcę mieć i jest dla mnie dobre. To przejście na tryb ciągłego zadawania pytań, czy ja naprawdę tego potrzebuję i dlaczego akurat tego potrzebuję, co ten przedmiot wnosi do mojego życia.
Z minimalizmem na razie jesteśmy dobrymi znajomymi, mam nadzieję, że już wkrótce się zaprzyjaźnimy na dobre. Czuję, że korzystam na tym nie tylko ja sama, ale i mama Ziemia, która naprawdę potrzebuje od nas wsparcia.
Jeśli zastanawiasz się jak lepiej zarządzać swoimi finansami to mamy dla Ciebie propozycję! Zyskaj kontrolę nad swoim budżetem już dziś!