Większość ludzi na świecie pragnie żyć jak bogaci Amerykanie i Europejczycy. Chcą mieć duże domy, duże samochody, latać samolotami na egzotyczne wakacje i w niczym się nie ograniczać. Jednak zasobów na planecie nie przybywa, a zużywamy je w tempie geometrycznym – mówi ekolog i podróżnik Dominik Dobrowolski. I odpowiada na pytanie: czy ludzie mają szansę uratować planetę, którą tak bardzo niszczą?
Przemysław Przybylski: Myślisz, że ludzie będą wciąż żyli na Ziemi w XXII wieku?
Dominik Dobrowolski: Najbogatsi zapewne tak. Jak zawsze podczas globalnych kryzysów w pierwszej kolejności cierpią, giną ludzie biedni, najbiedniejsi. Już teraz możemy zobaczyć jakie są różnice w jakości życia między bogatą „Północą” a „Globalnym Południem” naszej planety. Wektor południe-północ to kierunek migracji klimatycznej, wojennej, żywieniowej, edukacyjnej. To wszystko dzieje się na naszych oczach, a z czasem tylko będzie przybierać na sile.
Ale przetrwamy?
Jeżeli zmiany klimatyczne się rozhulają, to nikt nie przetrwa. Bogatsi najdłużej pożyją, ale z siłą natury nawet oni nie będą mieli szans. Czy słyszałeś o hiperkanach? To hipotetyczna odmiana cyklonów tropikalnych odznaczająca się wyjątkową siłą i rozmiarami. Klimatolodzy prognozują, że hiperkany mogą się pojawić, gdy średnia temperatura na Ziemi podniesie się o 4-5 °C w stosunku do początków XXI w. Będą one osiągać prędkości wiatru na poziomie 600-800 km/h. Ciśnienie w centrum hiperkanu spadałoby do 650 hPa, a ściany wokół oka sięgałyby wysokości 30 km (w porównaniu z 15 km dla huraganu 5. kategorii). Hiperkan zmiecie całą glebę z tym co na niej jest (miasta, lasy i bogacze) i wrzuci do oceanów, pozostanie tylko woda i goła skała.
Dlaczego teraz o tym wszystkim nie myślimy?
Mamy taką naturę, że wolimy słuchać słodkich kłamstw, zamiast gorzkiej prawdy. Na tym bazują politycy, którzy mówią to, co chcą usłyszeć wyborcy. Nie chcemy zrezygnować z naszego komfortu, konsumpcyjnych przyzwyczajeń, czy tanich towarów produkowanych kosztem niszczenia środowiska, czy wykorzystywania biedniejszych i słabszych. I niestety do tych przyzwyczajeń dostosowywane są decyzje polityczne w krajach pierwszego świata, które najbardziej przyczyniają się do wyniszczenia zasobów Ziemi.
Ja mam też swoją teorię związaną z zatruciem środowiska. Jednym z pierwiastków, który od stu lat w gigantycznych ilościach przedostaje się do środowiska jest rtęć. W skali świata to 150 tys ton na rok! Każdego roku kolejna partia, bez przerwy, rok za rokiem. A trzeba pamiętać, że rtęć się kumuluje w żywych organizmach. Jednym z efektów jej toksycznego działania jest radykalne obniżanie inteligencji zatrutych organizmów. Czy zatem populacja, która od lat zatruwa się rtęcią, jest w stanie podejmować racjonalne stadne decyzje? Czy przedstawiciele tej populacji będą wystarczająco mądrzy i bystrzy, aby rozwiązywać trudne problemy?
A, więc globalnemu ociepleniu winne są… termometry?
Rtęć występuje w naturze nie tylko w formie metalicznej, jaką znamy z termometrów, ale również w wielu innych formach – tlenków, soli itd. Nie zawsze łatwo ją rozpoznać, w przeciwieństwie do zmian klimatycznych, które obserwujemy każdego dnia gołym okiem.
Co więc jest obecnie największym zagrożeniem dla środowiska naturalnego?
Pytasz o zagrożenie dla środowiska, czy dla przetrwania gatunku ludzkiego? Bo to dwie różne rzeczy. Jeżeli weźmiemy przyszłość naszego gatunku, to trudno mówić o nadziei. Ale sama przyroda bez człowieka doskonale da sobie radę.
To właśnie człowiek jest największym zagrożeniem dla środowiska. Antropopresja nieodwracalnie zmieniła nasz świat. Biolodzy twierdzą, że ekspansja rolnictwa i przemysłu jest przyczyną szóstego masowego wymierania gatunków. Wyginęło już około 13 proc. spośród wszystkich 2 milionów znanych gatunków roślin i zwierząt.
Kluczem do ostatecznego wymarcia są oceany. Podnoszący się poziom dwutlenku węgla w atmosferze i wzrost średniej temperatury powoduje, że woda w oceanach zaczyna przypominać mineralną wodę gazowaną. To środowisko, w którym rozpuszczają się (jak w kwasie węglowym) pancerzyki okrzemek i innych skorupiaków, stanowiących pokarm dla całego łańcucha troficznego. Krótko mówiąc – zabraknie jedzenia w oceanach. Na dodatek fotosyntetyzujące glony, które zapewniają planecie tlen w większym stopniu niż lasy, nie lubią kwaśniej i gazowanej wody, więc też wymrą.
Brak tlenu w oceanach spowoduje tzw. anoksję oceaniczną. Nic, co oddycha tlenem rozpuszczonym w wodzie nie przetrwa. Natomiast rozmnożą się beztlenowe bakterie siarkowodorowe, dzięki którym zacznie wzrastać poziom siarkowodoru. To gaz toksyczny, który dodatkowo dobije resztki życia w oceanach. A później dostanie się do atmosfery niszcząc ozon, który chroni planetę przed zabójczym kosmicznym promieniowaniem. Bez ozonu nie przetrwa nic żywego na lądzie.
Gdyby dziś homo sapiens z całą swoją cywilizacją zniknął z powierzchni Ziemi, te wszystkie procesy w stosunkowo krótkim czasie mogłyby się zatrzymać.
Więc współżycie człowieka z przyrodą nie jest już możliwe?
Teoretycznie jest możliwe, ale pytanie: czy chcemy współżyć z przyrodą, czy wolimy ją eksploatować? Lubimy mięso i z tego nie zrezygnujemy. Tak samo jak z jazdy samochodem, korzystania z plastikowych opakowań, czy sypania chemicznych nawozów na pola.
Oczywiście, dzięki eko-oświeconym, będą powstawać jakieś eko-enklawy, być może nawet całe eko-miasta. Jednak biorąc pod uwagę tempo zużywania surowców, zasobów naturalnych i energii, takie inicjatywy nie rozwiążą problemu i pozostaną zjawiskiem marginalnym. Zmiany klimatyczne zachodzą w skali globalnej. I tylko systemowa zmiana stylu życia całego gatunku ludzkiego może nas uratować.
Wystarczy przekonać ludzi żeby nie kupowali nowych samochodów, telefonów i nie jedli mięsa, a wszystko będzie dobrze?
Życzę powodzenia. Jak przekonasz, to stawiam ci vege obiad. Większość ludzi na świecie chce żyć jak bogaci Amerykanie i Europejczycy. Chcą mieć duże domy, duże samochody, latać samolotami na egzotyczne wakacje. Chcą mieć w sklepach duży wybór taniej żywności i w niczym się nie ograniczać. Ludzie z biednych krajów też o tym marzą i dlatego ryzykują życiem swoim i swoich dzieci, żeby dostać do tego świata.
Dopóki będziemy tkwili w nierealnym świecie opartym na niczym nie ograniczonej konsumpcji i wzroście PKB, to nic się nie zmieni. Zasobów na planecie nie przybywa, a zużywamy je w tempie geometrycznym. Jedyną szansą na ratunek jest odwrotność tego systemu. Musimy zacząć odtwarzać zasoby, albo przynajmniej nie przeszkadzać w tym przyrodzie. Im więcej czystej wody, więcej lasów, więcej ryb w oceanach, więcej bioróżnorodności, tym większa szansa, że ludzkość przetrwa na Ziemi.
A jeśli nie przestaniemy zużywać zasobów, to co? Wyginiemy jak dinozaury…?
Jest taka możliwość. Dinozaury wprawdzie wyginęły bez swojej winy, bo przecież nie przyłożyły ręki do nagłej zmiany klimatu, która je zabiła. Ale pewna analogia jest – dinozaury były zbyt duże, by przetrwać. Tak samo jest teraz z człowiekiem. Metaforycznie przestajemy się mieścić na tej planecie, więc ona będzie się chciała „otrząsnąć” z nadmiaru, który jej szkodzi.
Nie każdy ma talent do wymyślania przełomowych wynalazków, które uratują ludzkość przed wyginięciem. Więc co możemy zrobić w swoim obecnym codziennym życiu, żeby zwiększyć szanse na przetrwanie gatunku?
Przede wszystkim nie dać się „rtęci” i jej działaniu. Te moje wcześniejsze refleksje są dość pesymistyczne, ale defetyzm tylko przyśpieszy katastrofę.
Mam dobrego kolegą, który ostatnio mi powiedział – zdając sobie sprawę, w jak ciężkim jesteśmy, jako ludzkość, momencie – że trzeba walczyć do końca. A jeśli nie będzie innej możliwości, to przynajmniej odejść z tego świata z honorem.
Ja wierzę w naukę i rozwój całkowicie nowych technologii. To jest droga, która może nam pomóc (może nawet da radę z tą rtęcią i jej działaniem). Naukowcy muszą jednak przechytrzyć polityków i podrzucić im swoje rozwiązania, tak ci wzięli je za swoje.
Być może dzięki temu udałoby się np. wprowadzić globalny podatek od emisji CO2, czy od wydobycia i spalania kopalin. Wszystkie zgromadzone w ten sposób środki można by przekazywać na rozwój „zielonych technologii”, lub na zmniejszenie różnic w jakości życia na różnych kontynentach. O tym trzeba cały czas pamiętać, jeżeli te dysproporcje będą duże, to nigdy żadna globalna reforma, zmiana, nie będzie miała szans na powodzenie.
Chciałbym aby słodka prawda była lepsza niż gorzkie kłamstwa.
Rozmawiał: Przemysław Przybylski